Walka z czasem

Urodzone w tym tygodniu dziecko nie było by już wcześniakiem tylko dzieckiem urodzonym przedwcześnie.

Nie wiem jak z Lubym ale do mnie coraz bardziej dociera fakt, że lada moment wszystko się zacznie. Mam jeszcze trochę ponad 5 tygodni do terminu ale mimo wszystko poród staje się coraz bardziej realny. Całę szczęście, że już wszystko mamy. Torba do porodu jest w 90% spakowana i czeka na nieuniknione. Młody daje o sobie co jakiś czas znać i komunikuje, że jest już dość silny i duży. Na zmianę doskwiera mi albo zgaga, albo pęcherz albo rwa kulszowa. Ostatnio w nocy dopadły mnie skurcze łydek. Luby ponoć myślał że rodzę :) Są też normalne dni, kiedy czuje się całkiem spoko. Na tyle na ile mogę o tym czasie.

Myśl o samym porodzie skutecznie zapycha teraz remont, który dla odmiany nieco się wlecze. Prace właścicieli mieszkania nadal trwają i opóźniają nasze własne prace. Obecnie nie jestem pewna czy wraz z początkiem września uda nam się przeprowadzić. Liczyłam że ostatni miesiąc spędzę odpoczywając w nowym mieszkaniu, napawając się ciszą.

Spora część obecnego mieszkania już nie istnieje, gdyż większość rzeczy zabrała śmieciarka wielkogabarytowa. Żyjemy powoli na kartonach. I przypomina mi się wyjazd do Niemiec kiedy przez prawie 3 miesiące mieszkaliśmy spakowani w duże czarne worki, bo luby dowiedział się, że jednak dostał tę pracę w Niemczech. No... dowiedział się tyle że tydzień po tym jak wprowadziliśmy się do nowego mieszkania w Katowicach.

Tylko że wtedy nie byłam w 8 miesiącu ciąży.

Niby pokój dziecka jest już prawie na wykończeniu, ale co nam po tym skoro łóżeczko wyląduje w sypialni, która obecnie jest w powijakach. Nie ma drzwi nie ma futryn, nie bardzo jest jak malować. Wczoraj jeszcze się okazało, że jakaś szpachla nie chce wyschnąć i trzeba to jakoś inaczej zakleić.

Dzisiaj mam w planach pomachać sobie rolką z farbą w korytarzu i może zacznę przeciwległą ścianę w sypialni. Mam nadzieję, że na dniach skończymy wszędzie pierwszą warstwę farby. Z lubym się nawet całkiem dobrze uzupełniamy on maluje wszystko, na co nie pozwala mi mój brzuszek a ja macham sobie powolutku wałeczkiem.

Inną bajką jest to co wstawimy w nasze wyremontowane mieszkanko. Już wiem, że będziemy musieli wtaszczyć naszą dotychczasową lodówkę, ponieważ nowa dojedzie dopiero w połowie września... Generalnie masakra, biorąc pod uwagę, że waży jakieś 85 kg a Luby nie jest koksem. Chyba, że wymyślimy jakieś inne rozwiązanie. Liczę też że w przyszły weekend zaczniemy składać kuchnię i może coś jeszcze co w wolnej chwili kupimy.



Komentarze

  1. Niestety remonty potrafią się ciągnąć w nieskończoność, i z doświadczenia wiem, że często wychodzi coś dodatkowo. Nasz ubiegłoroczny remont trwał dwa razy dłużej niż zakładaliśmy.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz